05-400 Otwock, ul.Sułkowskiego 11 tel./faks 22 779 26 94 e-mail: sekretariat@parkiotwock.pl

09-411 Biała, Siecień 134 tel. 24 231 12 73 e-mail: p.pietrzak@parkiotwock.pl

05-500 Piaseczno, ul. Instytutowa 10, Żabieniec tel./ fax. 22 754 51 00 e-mail: chojnowskipark@parkiotwock.pl

26-670 Pionki, ul. Radomska 7 tel./fax.(48) 612 34 41 e-mail: kozienickipark@parkiotwock.pl

05-400 Otwock, ul.Sułkowskiego 11 tel./faks 22 779 26 94 e-mail: sekretariat@parkiotwock.pl

07-130 Łochów, Kaliska 93 tel./fax.(25) 644 13 71 e-mail: npk@parkiotwock.pl

161
SONY DSC
DSC02531
IMG_7286
IMG_9346
jes 4
KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA
Pieprznik jadalny Cantharellus cibarius
20201029_115707
NPK8
gilslider
jes3
Obraz3
PA078260
pustuka1
20181011_172139
20181011_172409
20191012_111137
jesień
Obraz4
SONY DSC
DSC_7101
previous arrow
next arrow
Kategorie
Historia i kultura KPK

Historia i Kultura

Puszcza Kozienicka dawniej Radomska powstała na początku XVII wieku, kiedy z dóbr królewskich obejmujący główny trzon Puszczy Radomskiej  w 1607r. utworzono tzw. ekonomię królewską z administracyjną siedzibą w Kozienicach. Od powstania naszej państwowości do końca istnienia Rzeczpospolitej  puszcza była własnością królewską. Najwięcej zapisów związanych z historią puszczy, dotyczy okresu za panowania dynastii Jagiellonów. W okresie tym w lasach puszczy dominowało łowiectwo i bartnictwo. Zwierzostan puszczy był niezwykle bogaty. Występowały licznie: jelenie, łosie, dziki, bobry, niedźwiedzie, rysie, źbiki, wilki, borsuki, lisy, kuny, tchórze oraz ptactwo wodne i drapieżne.

Na rozwój łowiectwa wpłynęło dogodne położenie tych terenów przy uczęszczanym szlaku łączącym Kraków z Wilnem. Trakt ten zwano „Litewskim gościńcem” lub „Drogą królewską”. Teren puszczy i Jedlnię szczególnie upodobał sobie król Władysław Jagiełło. Podczas powrotów z Litwy gdzie spędzał zimy,  miał  w zwyczaju zatrzymywać się w dworku modrzewiowym  w Jedlni. W latach 1403 – 1434 na tym terenie  przebywał 23 razy. Z wielkich polowań urządzanych w puszczy, należy wymienić tzw. wielkie łowy mające na celu zgromadzenie zapasu  mięsa na wojnę z Krzyżakami w 1410 r. Natomiast w 1409 r.  zbudowano most łyżwowy (w odniesieniu do dzisiejszej nazwy pontonowy), który pod Kozienicami Wisłą spławiono   do Czerwińska i tam posłużył do przeprawy wojskom polskim maszerujacym na wojnę z zakonem krzyżackim.
Mieszkańcy ówczesnych wsi puszczańskich takich jak Jedlnia, Mąkosy, Kozienice byli poddanymi królewskimi, korzystającymi z wielu przywilejów. W  1387r. Władysław Jagiełło obdarzył Jedlnię przywilejem zwalniającym ją od wszelkich obowiązków, prócz dani miodowej i posług przy polowaniach, a w 1430r. wydał przywileje jedleńskie ( potwierdzone w Krakowie w 1433r.) gwarantujące szlachcie nietykalność osobistą.
Puszcza jako miejsce polowań królewskich była w pewien sposób chroniona przed wylesieniami, jej ochronie sprzyjał również fakt, że drewno w tym okresie na skutek dużej obfitości nie miało większego znaczenia zarówno jako budulec jak i opał. Mała eksploatacja drewna w tym okresie związana była  także z występującymi trudnościami technicznymi. Do obróbki drewna stosowano prymitywne narzędzia, do transportu służyły drewniane wozy bez obręczy stalowych i o drewnianych osiach, a siłą pociągową były woły.
W okresie tym przemysł ograniczał się do smolarni, ptaszarni i rzemieślniczo prowadzonych drobnych warsztatów bednarskich, kołodziejskich i innych. Tartaki zwane „piłami” były wtedy nieliczne, nie tworzyły osobnych obiektów przemysłowych, lecz  połączone były wspólnie z  młynami. Wykorzystywano w ten sposób energię wodną. W 1475r. opat Jan na rzece Czarnej /Zagożdżonka/  w dziedzictwie Janików pozwolił Piotrowi Przerwiszowi wybudować młyn oraz tartak. Były  to pierwsze obiekty tego typu, często zwane od nazwisk młynarzy np. Słowiki lub Śmietanki. W XVI i XVII w. nad Zagożdżonką w miejscowościach Kociołki, Pionki, Zagożdżon, Płachty było 4 tartaki, które prowadzono wspólnie z młynami. W XVIII wieku w ekonomii kozienickiej istaniały 3 tartaki – Kociołek, Pionka, Zagożdżon. Na rzece Mironicy istniał  młyn z tartakiem.   W Suchej w 1718r. powstał tartak zbudowany przez  plebana.
Podobnie jak młyny nad rzekami budowano rudnie- były to piece do wytapiania żelaza Wytapiano tam rudę darniową, dostępną  na podmokłych łąkach śródleśnych.  Żródłem opału był węgiel drzewny dostarczany przez smolarzy. Bardzo często obiekty te sytuowano w lesie. W puszczy przerabianiem drzewa na różne sprzęty oraz wypalaniem go na węgle i smołę zajmowali się smolarze często nazywani maziarzami lub budnikami.        Ilość smolarzy była dość znaczna i tak w Jedlnii było ich 11, w Kozienicach 3, Jastrzębi 6, Suchej 2.  W piecach smolarskich w późniejszych czasach (około 1860r.) wypalano smołę i pędzono terpentynę.
Podobnie jak łowiectwo równie intensywnie rozwijało się bartnictwo, które na terenie puszczy ma tradycje sięgającą okresu wczesno-feudalnego. W XVI wieku  na terenie starostwa radomskiego około 327 rodzin zajmowało się bartnictwem. Bartnicy byli wieczystymi dzierżawcami barci z których musieli składać daniny tzw. bartne najczęściej z miodu. Bartnicy  mieli wolny wstęp do lasu, wycinali łyko na powrozy, zbierali żołędzie, kosili trawy na pobliskich łąkach, wypasali w puszczy bydło, obsiewali niwki oraz zbierali jagody, grzyby  i orzechy. Bartnik posiadał nie jedną barć, ale zbiorowisko większej ilości barci (sosen bartnych) zwanych kątem. Kąty obejmowały pewną przestrzeń lasu określoną granicami ścieżek, dróg, strumyków. Barcie oznaczano znakami, wyciętymi na pniach drzew. Bartnicy należeli    do organizacji bartnych – obelści. W 1505r.  znajdowało się 37 oblin do których należało 55 bartników z Jedlnii i okolic. Organizacja bartników Puszczy Radomskiej mieściła się w Jedlnii  i prowadziła księgi swych czynności,  które sięgają roku 1584. Stowarzyszenie bartne nazywało siebie „prawem obelnym”.  Członkiem prawa obelnego stawał się każdy bartnik po złożeniu przysięgi, posiadający barcie w puszczy. Organizacja posiadała sąd bartny  w których sądzono spory, a także wykroczenia między bartnikami. Jeszcze po II wojnie światowej na terenie boiska szkolnego w Jedlni znajdował się głaz narzutowy zwany „kamieniem sądowym”, przy którym dawniej odbywały się sądy. Najbardziej bartnictwo rozwinęło się w XVI  i XVII wieku.
Sztuka ludowa Puszczy Kozienickiej charakteryzuje się miejscowymi starymi tradycjami puszczańskimi. Różnorodność zajęć mieszkańców wsi puszczańskich (rolnictwo, leśnictwo, a w pocz. XX wieku praca  w przemyśle) spowodowała zanik elementów sztuki ludowej. Do chwili obecnej zachowały się niektore jej elementy spotykane jeszcze w architekturze starych budynków mieszkalnych.
Duża ilość łatwo dostępnego drewna z lasów puszczy  sprzyjała rozwojowi sztuki zdobienia drewna, z którego wyrabiano elementy zdobnicze architektury drewniwnej między innymi : wystroje wieńczące okna, odrzwia wiejskich domów, ażurowe, misternie rzeźbione ganki, zaliczone do arcydzieł snnycerskich.
Na szczególną uwagę zasługują  drewniane przęślice. W okresie przed II Wojną Światową, były one zwyczajowymi prezentami, jakie wiejscy kawalerowie wręczali swoim wybrankom. Przeznaczenie przęślic obligowało darczyńców do wykonywania prac samodzielnie i  nadawania im najpiękniejszych  wzorów i form.
Do najwybitniejszych snycerzy zaliczani są Antoni Wróbel, Jan Oko z Jedlni Kościelnej, Józef Mąkosa                 z Mąkos Starych. Snycerstwo miało również zastosowanie  w ludowym meblarstwie. Od końca XIX wieku wraz ze wzrostem zamożności wsi, wzrosło także zainteresowanie i zapotrzebowanie na meble bardziej ozdobnejsze     i  bardziej okazalsze. W zdobieniu  mebli stosowano wycinane wzory oraz  ozdobne listwy i łyżniki. Były to pojedyncze półki do stawiania talerzy, a  w wyciętych trójkątnych  otworach umieszczano łyżki . Ozdobnymi wycięciami zdobiono zwieńczenia zaplecków łóżek oraz oparcia krzeseł. Bardzo ważnym kultywowanym przedmiotem była skrzynia, pełniąca rolę obowiązkowego składnika wiana, jakie otrzymywała idąca za mąż dziewczyna. Najstarsze skrzynie z połowy ubiegłego stulecia posiadają zdobienia na przedniej ściance w postaci dwóch rozet o czterech lub sześciu płatkach w kolorze czerwonym lub czarnym i czerwonym. Zdobienia i kolory skrzyń były bardzo różnorodne w zależności od regionu z którego pochodziły.
Bardzo ważnym kierunkiem sztuki było dawne koawalstwo ludowe, gdzie wyrabiane przedmioty posiadały odpowiedni  kształt  oraz  artystycznie  wykonane zdobienia. Wyroby kowalskie wykonywane w regionie Puszczy Kozienickiej charakteryzowały się bogatym ornamentem na powierzchni. Wzory  te wykonywano za pomocą specjalnych stempli  osadzonych na długich trzonkach. Najbardziej bogatymi we wzornictwo były okucia przednich części wozu, zawiasy które w zależności od kształtu dzieliły się na „pasowe” i „krzyżowe”. Miały także różne zakończenia w postaci rombów lub ptasich główek.
Na uwagę zasługuje artystycznie wykonywana tkanina ludowa i strój ludowy. Domowe tkactwo           na drewnianych warsztatach było niegdyś umiejętnością  przekazywaną z pokolenia na pokolenie przez mieszkanki Puszczy Kozienickiej. Strój kobiecy składał się z koszuli  z „nadołkiem”, kaftana, spódnicy tzw. „prędziochy”, burki – zapaski nasobnej i przysobnej oraz chustki. Koszula w górnej części wykonana  była   z cienkiego płótna,  natomiast dolna część z płótna grubego zgrzebnego. Wokół szyi wszyta była tasiemka, a dół rękawa suto marszczony, ujmowany w mankiet. Przód koszuli i mankiety ozdabiano  białym haftem o motywach florystycznych. Zapaski miały zazwyczaj kolor czarny lub granatowy, natomiast bardzo kolorowe pasy wyróżniały burki przysobne noszone jako fartuchy. Strój męski był bardziej jednolity  w porównianiu do kobiecego. Były to proste, białe koszule, wokół szyi objęte w obszywkę i zapinane na guzik. Spodnie były wąskie wpuszczane w cholewy butów, szyte z wełnianej ciemnej, jednobarwnej  tkaniny lub z tkaniny  w  poprzeczne paski. Z tych samych materiałów szyto kamizelki, zakładane na koszule. Pod koniec ubiegłego stulecia powszechnym strojem męskim były sukmany w kolorze białym, siwym lub czrnym, zapinane na szereg drewnianych kołeczków tzw. orczyków , natomiast klapy sukmany  ozdobione były czerwonym, wyszywanym sznureczkiem. Uzupełnieniem stroju był przewiązywany w pasie szeroki skórzany pas. Nakryciem głow y noszonym w czasie chłodów była rogatywka, w porze letniej słomiany kapelusz.
Wsród tkanin wytwarzanych i użytkowanych  w obrębie Puszczy Kozienickiej  wyróżniały się kilimy. Były one  używane jako wystroje izb, jako nakrycia na łóżka i  należały do przedmiotów prestiżowych ze względu na barwne gamy kolorów oraz  dobrą jakościowo wełnianą tkaninę.
Spośród różnych dziedzin ludowej twórczości wyróżnić należy rzeźbę. Żzródłem natchnienia dla wykonanwców była sztuka kościelna, a także rodzaj zapotrzebowania wynikający z własnych pragnień. Ich prace stanowiły figury świętych w przydrożnych kapliczkach, rzeźby zdobiące domowe ołtarzyki oraz rzeźby w miejscowych kościołach. W obecnych czasach rzeźbiarską pasję kontynuują między innymi Henryk Karaś, Jerzy Krześniak, Stanisław Grudzień, Janusz Ostrowski, Stanisław Słomski, Grzegorz Szewczyk. Pochodzą oni  z Kozienic lub ich  okolic.
Inną wytwórczością ozdobną wiejskich izb stanowiła sztuka wykonywania wycinanek z papieru i barwnych pająków zawieszanych pod sufitem. Pająki były wykonywane z nanizanych na  nitkę słomek, które tworzyły różne skomplikowane przestrzenne wzory. Barwę pająków nadawały ozdoby ze skrawków materiału, bibułki  lub ptasich piór.

Kategorie
Historia i kultura KPK

Krępowy skarb

Dawną, prastarą puszczę, zwaną dziś kozienicką rozciągniętą wśród bagien, ługów i piaszczystych pagórków porastały nieprzebyte bory. W ostępach leśnych oprócz zwierzyny i ptactwa żyły tajemnicze istoty, o których dowiedzieć można się było z opowieści starych ludzi lasu i myśliwych. Pierwsi ludzie zdobywając puszczę widywali owe istoty dość często. Kim były? Długo by wymieniać, może to: wodnicy, licha, duszki, czarciki, południce, zjawy, strażnicy uroczysk, skarbnicy, mary, mamuny.

Najgroźniejsze bywały topielice. O Garbatce nikt jeszcze wtedy nie słyszał, choć opowieść ta rozgrywa się w okolicach dzisiejszej północno-zachodniej Garbatki, wsi Molendy, Rudy i Krępca. Ludzie kierowani strachem przed kłami wilków, niedźwiedzi, a nade wszystko lękiem przed czarami, urokiem, przekleństwem, unikali wypraw w głąb kniei. Daleko w Puszczę, zapuszczali się jedynie szaleni śmiałkowie, ci którym życie było niemiłe, tacy, których zwiodły leśne duchy (były to czasy, kiedy nawet grzyby, jagody, kwiaty moc mamienia i zwodzenia w las posiadały) , trafiali się też i tacy, których w las pchała chciwość.

 

 

 

Do nieszczęśników zaślepionych rządzą zysków należał stary Mliś. Znał on Puszczę dobrze, nie raz śmierci w oczy zaglądał i zawsze z opresji sianem się wykręcał. Niedźwiedzi wiele oszukał, za długo byłoby o tym opowiadać. Z leśnych barci miód niedźwiedziom podkradał. Często bywało, że po jednej stronie pnia Mliś, a po drugiej miś. Na przemian łapy wpychają w dziuplę z miodem. Chłop robił to tak sprytnie, że żaden z niedźwiadków o wspólnej biesiadzie się nie zmiarkował. Mliś w poszukiwaniu nowych barci zapędzał się coraz głębiej w nieprzebytą puszczę. Ufał swej przebiegłości, lekceważył przestrogi starych ludzi. Chłop coraz to więcej miodu do budy (chaty) znosił. Orzechy, miód Mlisia trafiały na dwór królewski do samego Króla Łokietka.

– Więcej miodu przyniesiemy we dwoje – zwrócił się do córki Anki.

– Od dziś będziemy razem podbierać miód pszczołom. Głupia nie jesteś to i szybko się nauczysz. – Ojciec sprzeciwu nie znosił to też Anka pośpiesznie głową kiwnęła.

– Tak ojcze.

Już dobry miesiąc mijał jak córka z ojcem miód do beczek znosi. Ance opuchlizna po pierwszych ukąszeniach owadów zeszła. Znów była śliczna. O miodowych włosach i chabrowych oczach. Szkoda, że w okolicy żadnego młodzieńca nie uświadczysz. Cóż warte samotne życie córki puszczaka. Pustelnia.

– Pszczoły okrada, miód chciwie gromadzi ponad miarę, las niszczy, braci niedźwiedzi wykpiwa. – takich to leśnych duchów rozmowy na temat Mlisa wiatr roznosił po puszczy.

– Do zmierzchu czasu jeszcze dość jednak wracać trzeba bo droga daleka.                    

– Powiedział ojciec do córki podając jej garniec pełen miodu. Dźwigają połyskującą w dzbanach zdobycz.

– Prosto trzeba nieść, by nektaru nie stracić!

Ance wydawało się, że ilekroć przechodzi w tym miejscu czuje czyjś wzrok na sobie. Przekonana była, że nie jest to wzrok roślin, zwierząt, czuła, że ktoś ją obserwuje.

– Najtrudniejszy to etap wyprawy, noga w bagnisku utknie, miód się wyleje i dzień zmarnowany. – przed topielicami ojciec zawsze przestrzega – najważniejsze, żeby nie spoglądać na swoje odbicie w ługowych wodach, zawsze w nim licho siedzi lub topielica i tak w głowie zawróci, tak zakołuje, że aby patrzeć jak w odmęty wciągnie. 

Promienie popołudniowego słońca radośnie jeszcze oświetlały rozlewiska i okoliczne drzewa. Mliś bagnisko znał doskonale, szedł pierwszy, od kępy do kępy. Omijając zdradliwe, torfowe oparzeliska. Przystanął. Rozejrzał się

– Bądź uważna, bo bagno co dzień to inne. – przestrzegał. – Jeszcze parę kroków i twardy grunt. 

Anka skupiona w milczeniu podążała za ojcem. Słowa przestróg dudniły jej w głowie. Bała się. Zawsze najbardziej bała się tego miejsca. – Dobrze, że już stąd wychodzimy. –  myślała. Prawa noga Mlisa ześlizgnęła się z twardej kępy. zachwiał się, a ciało jego odchyliło się do tyłu. Traci równowagę. A mimo to desperacko dźwiga dzban w górę. Trzęsawisko zawirowało. Mchy jakby zassały powietrze. Wypuszczają zielone łap, chwytają chłopa za uda, za gardło, ciągną do siebie. Mliś dzbanu nie puszcza. Na oczach córki zapada się z nim w zielonych porostach. Anka wyrzuciła dzban, a chwyciła brzozową gałąź podając ją ojcu.

– Tato rzuć dzban a chwyć gałąź, ratuj się ! – krzyknęła.

Na nic prośby Anki, na nic jej płacz. Ojciec zniknął wśród zielonych mchów i wodorostów. Znad grzęzawiska unoszą się mgliste opary przesiąknięte intensywnym fetorem przegniłych resztek torfu. Tańczą, przybierają złowrogie kształty obcych ludzi. (Ludzie mówią, że to kształty tych utopionych lub zaczarowanych przez licho.). Spowiły oczy dziewczyny. Nie wydobyła z przerażenia ani słowa,  mimo, że tak bardzo chciała krzyczeć ratunku. Wodorosty dotykają, łapią śliskimi kończynami za nogi. Są już wszędzie, wciągają do bagniska.

– To koniec – pomyślała.

Wtem silnym ramieniem ktoś objął na wpół omdlałą dziewczynę. Wyrwał z oparów i brudnych łap torfowiska.

– Ktoś ty?

– Nazywam się Kręp. – wyprowadził Ankę na suchy brzeg.

– Ratuj ojca, błagam.

Kręp wskoczył w mokradła. Za nim podążała struga czystej wody. Złączyła się w niewielkie jeziorko z inną czystą wodą, stworzyła tak silny wir, który wyrzucał na brzeg wszystko co ugrzęzło w ostatnich latach w mokradłach: pnie drzew, koła od wozów kupieckich i starego Mlisa z dzbanem w rękach. Chciwiec nawet pod wodą ich nie wypuścił. Bagno po chwili przycichło. Srebrne strużki czystej wody, swą pajęczyną, znów pokryły torfowisko. Słońce zachodziło. Jedynie bagienny odór i mokre ubrania były niemymi świadkami niezwykłego wydarzenia. Mliś długo łapał powietrze, zanim do córki przemówił.

– Całaś?

– Tak.

– To dobrze – odetchnął. – A miód?

– Miód przepadł.

– Ja swego nie puściłem – spojrzał na dzban, a tam miód zmieszany z torfem.

– Nieszczęście !

– Ojcze to szczęście, że żyjemy. Że Kręp nas uratował.

– Kręp? …już gdzieś słyszałem te imię. Ciemno, ruszajmy do chaty, żeby złego po nocy nie kusić.

– Tato trzeba mu podziękować.

– Jutro, jutro córeczko… (nie wiadomo czy skończyłoby się na samym dziękowaniu, może za ratunek orzechów, lub co gorsza miodu sobie zażąda. Jakiś czas tamtędy chodził nie będę to ten Kręp o przysłudze zapomni).

Tej nocy Anka nie spała – myślała o Krępie a serduszko mocno jej biło. Który to już z kolei ranek jak Anka staje nad brzegiem bagniska i smutno spogląda na obszerne rozlewisko. Tak jak gdyby oczekiwała na spotkanie. Tęskni. Oczyma wodzi po zaroślach. Na strudze pojawiają się srebrzyste nitki czystej wody, łączą się. Przybierają ludzki kształt. Dziewczyna cofa się przerażona. Z wody wynurza się Kręp.

– Witaj Aniu.

– Witaj, przyszłam, żeby Ci podziękować za ratunek.

– Nie trzeba, nie dziękuj. Czy Ty nic nie rozumiesz? Ja ratowałbym Cię 100 i 1000 razy. Nawet gdybym musiał wskoczyć w ogień, a woda to przecież mój żywioł.

– Dlaczego? – pyta Anna wstydliwie opuszczając wzrok. Policzki ogrzane krwią poczerwieniały mocniej a serce biło szybciej. Świat znów zawirował. W oczach pociemniało.

– Kocham Cie Aniu i chcę, żebyś była ze mną, żebyś była moją żoną.

Kręp był pięknym silnym młodzieńcem. Podobał się bardzo Annie. Pokochała go od pierwszego spotkania – ja też Cie kocham!

Od tej pory spotykali się codziennie. Spotykali się tak przez jesień zimę, wiosnę, lato. Biegali po leśnych wąwozach, łąkach, polanach i nad brzegami ługów. Kręp dbał o wszystko, o pożywienie dla ciała i radość dla duszy.

– Nie zajmujesz się myślistwem, nie zbierasz leśnych owoców, nie jesteś puszczakiem, kim jesteś?

– Bałem się Ci wyjawić tę prawdę. Nie jestem człowiekiem, mogę przybierać i przeobrażać się w różne postacie – Anna zbladła – Mimo, że wiele postaci to jedno mam serce, które bije tylko dla ciebie. Jestem duchem leśnym, strażnikiem czystego źródła. Woda musi być czysta. Pilnuję by grzęzawiska nadmiernie się nie rozrastały, by nie zabierały i zatruwały wody pitnej dla ludzi, zwierząt i roślin.

– Nie mogę cię poślubić, przecież nie jesteś człowiekiem – płacze dziewczyna – a życia bez ciebie dla mnie nie ma.

– Żyj ze mną Aniu. Zbuduję w gęstwinie chatę lub zamczysko, będziesz szczęśliwa. 

 Anka tak mocno kochała Krępa, że samotne życie jej nie przerażało, choć nie tak wyobrażała sobie swoją przyszłość. Marzyła o mężu który będzie uprawiał pole, o kościelnych ślubach, o gwarnej wsi pełnej sąsiadów a tu duchy, pustkowie i leśne ostępy.

– A ojciec? Nigdy mi nie wybaczy, chciałabym mieć jego błogosławieństwo.

– Porozmawiajmy z nim. –

Rozmawiać nie trzeba było. Mliś od dawna szpiegował parę zakochanych. Teraz, gdy wyszła prawda na jaw, w szale rzucił się na Krępa. chciał go zamordować. Lecz jak pokonać ducha, który znika za drzewem, wyrasta za plecami. Zrozpaczony legł na ściółce i gorzko zapłakał.

– Czarcie córkę mi ukradłeś. Czary na nią rzuciłeś, żeby w sobie rozkochać. Ona dla ludzi chowana. Za miód i orzechy posag szykowałem. te dziecko matki nie miało…

– Tato będę szczęśliwa z Krępem, tylko mnie pobłogosław –

– Muszę wiedzieć, czy on potrafi o ciebie zadbać i czy ma szczere zamiary. W głowie Mlisa zrodził się przebiegły plan.

– Każdy wie, że leśne duchy znają miejsca ukrytych w Puszczy Skarbów. Pokaż gdzie on jest a udowodnisz, dobre intencje i szczere zamiary –

Kręp uśmiechnął się znacząco. Poprowadził głębokim wąwozem na południe. Wąwóz się kończy tam gdzie wyrastają trzy potężne jawory.

– Są tu dwa skarby – oznajmił. – Jeden dla tych którzy złoto kochają a drugi dla tych, którzy innych kochają. – Tu odgarnął zeszłoroczne liście, odsłonił głaz i wydobył szkatułę pełną złota. Prawdziwy majątek. Oczy chłopa zaświeciły mocniej niż owe złote talarki.

– Bierz skarb jest Twój. Możesz dać Annie szczęście błogosławiąc naszą miłość. 

Mliś spojrzał badawczo. Pomyślał, cóż, przy takim zuchu nic złego jej nie spotka. Pobłogosławił swe dziecko i Krępa.

– A ten drugi skarb?

– Jest zakopany głębiej, na dwóch chłopów. Znajdziesz kamień, który trzeba przesunąć i tam ujrzysz drugi skarb. Skarb, którego ja jestem strażnikiem. 

Uradowana Anka rzuciła się na szyję Krępa.

– Tato zamieszkaj z nami.

– Tak tak, tylko porachuje talarki, wydobędę drugi skarb. Na razie zostawcie mnie w spokoju.

Kręp i Anka szczęśliwi pobiegli wzdłuż wąwozu. Puszczak przed zmrokiem dół ogromy na dwóch chłopów wykopał.

– Jest kamień! – drągiem podważa a tam spod głazu lodowata woda źródlana tryska. Woda najczystsza w całej puszczy. O nieznanym smaku. Chłodna jakby z samego księżyca skapywała. Gdy zrosi uschłe źdźbła traw to zaraz zielenieją. Podbiały, wrzosy, konwalie, borówki, rosiczki, piękniejsze rosną niż gdzie indziej. Wdzięczniej pachną, szybciej leczą. Mliś skarbu coraz histeryczniej szuka. Resztkami sił wali drągiem w miejsce pod drugim kamieniem. A tam woda coraz obficiej wypływa. Tryska w górę i zalewa oczy.

– Oszukałeś mnie, nikczemniku, tu nie ma skarbu ! 

Strudzony ciężką pracą przy wykopie, z poczuciem, że został wykpiony napił się źródlanej wody. Jeden łyk, drugi. Jakby lepiej mu się zrobiło. Woda pyszna, nigdy tak dobrej nie pił. Ochłonął. Przysiadł na jaworowym konarze i spogląda w cichości jak strumień tanecznie wije się zakolami, szemrze puszczańską muzykę. Piękny to widok dla duszy i ciała strudzonego człowieka. A gdy ujrzał, że do strumienia garną się trawy i kwiatuszki, że pochyla się tam czosnek niedźwiedzi, frunął ptaszki i sarenki by ugasić pragnienie. Zawstydził się swej niegodziwości. Pomyślał „przywołam dzieci do siebie, przeproszę za chciwość”. Zmrok już dawno zapadł nad Knieją. Tylko księżyc przeglądał się w srebrzystej źródlanej wodzie.

Podobno, że gdy powstaje źródło zawsze będzie powtarzać swym szumem usłyszany pierwszy głos. A tu, cisze przerywa jedynie głos wołającego ojca.

– Kręp! Anka! Kręp i Anka. Krępczanka, Krępianka. – wtórowało echo strumieniowi.

Duchów leśnych już dzisiaj rzadziej można spotkać. Pozostają jednak po nich ślady w postaci nazw rzek, uroczysk i ługów. Zdarza się, że dzisiaj przed wieczorem, gdy uda się wsłuchać w szum potoku, można usłyszeć głos Mlisia: Kręp! Anka! Kręp i Anka. Krępczanka, Krępianka.

logo-ue.png

logo-bip-2.png

Treść | Menu | Przyciski